niedziela, 2 października 2011

Może mrożę morze?

Koniec falochronu portowego
Zazwyczaj ulegamy tradycyjnym szlakom wypoczynkowych migracji. W lecie - ciepła plaża i morze. W ziemie - mroźne góry - a dla miłośników nart okazja honorowego połamania rąk i nóg. A ja to odwróciłem - pojechałem w zimie nad morze :-)

Był luty zeszłego roku i zima trzymała cały kraj bardzo mocno w swoich białych szponach. Zaspy piętrzyły się przy drogach wysokie na dwa metry - dalej się nie zapuszczałem, więc nie wiem czy gdzieś były większe, ale zapewne tak ;-) W taką pogodę zjawiłem się we Władysławowie. Samo miasto, jak to miasto, pod śniegiem. Tak jak każde inne miasto w Polsce. Ale przecież Władysławowo to także port.

Drabinka na falochronie
Zupełnie inaczej się idzie przez znane miejsca, które się pamięta jedynie z gorącego lata. A po letnim klimacie, podobnie jak po rzeszach turystów, nie został nawet ślad. Droga na plażę też nie jest taka łatwa jak w lecie, bo śniegu jest pół metra i trzeba przez niego się przekopywać butami. Nikt tego nie odśnieżał, bo i nie ma dla kogo. Nikt nie chodzi po plaży zimą.

Falochron portowy pokryty jest śniegiem - wszystko w tonacji szaro-szarej. I tylko nieliczne barwne elementy nieśmiało przypominają lepsze czasy. Jeśli nie rozepnę ciepłej kurtki, to te "lepsze czasy", które mam w sobie, także zostaną przy mnie ;-)

Port w lecie pełen jest mew i kutrów rybackich. W zimie także. Tylko, że ptakom jakoś nie chce się latać. A kutrom nie chce się pływać. A wodzie, o konsystencji lodowej zupy, nie chce się falować. Chmurom nie chce się odsłaniać nieba. Temperaturze nie chce się podnosić. Tylko mnie musi się chcieć iść dalej. Ja tu stanowczo nie pasuję ;-)

Największy lodowy koktajl Europy ;-)

Wpełzalnio-zjeżdżalnia
Koniec falochronu zachęca do wejścia na mini platformę widokową. To tylko dziesięć schodków. W lecie tylko, a w zimie:  jejku, czemu aż tyle? Jest poręcz - ale tylko z jednej strony. Niedobrze. Są schodki - ale czy na pewno schodki? A może bardziej lodowa zjeżdżalnia? A mówiąc fachowo: wpełzalnio-zjeżdżalnia. Dokonuję niezbędnych czynności mających zabezpieczyć integralność mojego ciała i przestrzenną strukturę mojego sprzętu fotograficznego. I wchodzę, a dokładniej: wpełzam, powoli na te "schody". Na początku jest łatwiej, bo trochę schodów za schodów zostało. A potem zaczynają się dopiero prawdziwe schody.


Punkt orientacyjny - sponsor: Orange.
Wchodzę po schodach, Niepewnie i ostrożnie, ale normalnie - stopami do przodu, jak precyzuje zapewne stosowna dyrektywa Komisji Europejskiej. W połowie drogi czeka mnie zasłużona nagroda. Butelka wódki gorzkiej żołądkowej - w sam raz na zimową wspinaczkę. Milo, że ktoś ją uprzejmie zostawił. To takie demo ludzkiego serca. Jak się okazuje - pustego serca. Butelka jest oczywiście pusta - i do tego złośliwie przymarznięta do schodo-zjeżdżalni. To taki punkt orientacyjny - uwaga, od tej pory będzie gorzej. A więc teraz wpełzam - odpełzam. Wpełzam - odpełzam - spełzam. Trzymam się - wypinam się. Wpełzam - przepełzam - spełzam - wpełzam i w końcu dopełzam na platformę.

Z platformy rozciąga się mroźny widok na to, co w lecie było szarym betonowym lasem zabezpieczających falochron betonowych bloków. W ziemie są częściowo przyprószone śniegiem i w efekcie przypominają stado jakichś koszmarnie spasionych pingwinów.

Pingwiny też mają swój beton...
Jestem prawdopodobnie na najwyżej położonej na północ platformie obywatelskiej w kraju. Platforma jest co prawda zielona, ale potraktuję to, z punktu widzenia dzisiejszych czasów, jako piękny ukłon dla koalicjanta. Właściwy pomarańczowy kolor ma tylko butelka wódki - jak najbardziej słusznie. Kto ma tu wódkę, ten ma władze ;-) A widok stąd roztacza się bardzo dynamiczny i bardzo polityczny.

Metafora polityki
Toż to wspaniała metafora polskiej polityki. Z jednej strony beton. Twardy i mocno ze sobą powiązany. Ale jakże niewinny - bo popisowo wybielony. Wygląda jak lukrowane ciasteczka. Z zewnątrz niby wszystko dla ludzi, a w środku - wiadomo jak jest. Z drugiej - fala niezadowolenia, rozbijająca się o betonowy układ. Piana, która wytryskuje, jest jak oprawa medialna. Wszystko grzmi i huczy - i nadal nic się nie zmienia ;-)

Stoję u władzy, na koalicyjnej platformie, i podziwiam tą polityczną aktywność. Przynajmniej do czasu, gdy mam już dość polityki. Wypełzam i spełzam na dół. I wracam. Mroźno, zimno, ale ciekawie. Mijam początkowy odcinek falochronu i oglądam się ostatni raz za siebie.

Unijny beton
O, kolejny kolorowy akcent. Unia Europejska jest tutaj. A jakże. Kolejny program, kolejna biurokracja, kolejny betonowy urzędnik sprawdzający formalizm opasłego wniosku o unijną pomoc. Betonowy urzędnik przekuty w betonowy falochron.

Przynajmniej raz unijny beton się do czegoś przydał ;-)

1 komentarz:

Piotr Mrok pisze...

Rewelacyjny fotoreportaż. Ja byłem nad morzem na jesieni i powiem, że jest o wiele piękniejsze, niż w lecie z tabunami golasów i skwarem. Zimy nie znoszę, więc jednak się nie skuszę.